Byłam wściekła na ojca. Jak on mógł to zrobić. Na ziemi było zimno. Nic mnie nie słuchało a wszyscy słuchali. Okrywałam się swoimi skrzydłami. Było mi strasznie zimno. Spojrzałam na księżyc. Był złowrogi, tak daleki. Spojrzałam w jeziorko i ujrzałam pysk mojego ojca. Uśmiechał się złowieszczo. Wiedział, że nie lubię zbytnio ŻYWYCH wilków. Z martwymi łatwiej się rozmawiało. Biegłam cały czas przed siebie. Gdyby nie to że w Hadesie nauczyłam się zauważać minimalne zmiany kierunku wiatru, zmiany krzewów i wysokości drzew, już dawno pomyślałabym że się zgubiłam. Wiedziałam że za jakiś czas znajdę wilki. Zapewne była to wataha. Ojciec wysłał mnie w najbardziej odludne miejsce jakie mogło tylko istnieć. Tysiące kilometrów od najbliższej watahy. Pewnie chciał sprawdzić moją orientacje w terenie. Biegłam już kilka miesięcy. Wreszcie dotarłam na szczyt góry. Widziałam z jej szczytu. Wiedziałam że kiedyś ją znajdę. Zleciałam z góry. Powoli przyzwyczajałam się do temperatury panującej na ziemi. Zobaczyłam białą waderę
~Andromeda - szepnął ojciec w mojej głowie- Alfa tej watahy
Podeszłam do niej.
-Hej- mruknęłam- Jestem Vivmorte
< Andromeda ?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz